środa, 29 marca 2017

- 20 -

     Kiedy Clarisse przekracza próg nie wie czego ma się spodziewać. Nie myślała, że wejdzie do kolejnego śnieżnobiałego pomieszczenia. Otwór za nią znika. Stara się uspokoić, ale cała się trzęsie z przerażenia. Nie wie co robić.
     - Halo? Jest tu ktoś? Ktokolwiek? - pyta na tyle głośno na ile pozwalają jej długo nie używane struny głosowe.
     - Clarisse Rove. Miło cię widzieć - rozbrzmiewa damski głos z typowym kapitolskim akcentem gdzieś z jej prawej strony.
     Dziewczynka natychmiast patrzy w tamtą stronę. W prostokątnym przejściu w ścianie stoi młoda kobieta ubrana na biało w butach na wysokim obcasie i uśmiechem typowym dla kapitolskiej śmietanki towarzyskiej. Jej skóra jest oliwkowa, czarne włosy ma związane w eleganckiego koka, a zielone oczy świdrują ciało Clarisse.
     - Kim pani jest? - pyta podejrzliwie.
     - Na imię mam Pia. Pan prezydent Snow chce z tobą porozmawiać - nie rusza się z miejsca ani o centymetr. 
     Clarisse zaczyna się zastanawiać w jaki sposób kobieta utrzymuje się na tak wysokich obcasach w całkowitym znieruchomieniu. Wpatruje się w nią przez chwilę z lekko uchylonymi ustami i uniesionymi brwiami. Potrzebuje chwili na zrozumienie sensu słów Pii. Bierze głęboki wdech, a jej ciało zaczyna dygotać.
   - Prezydent Snow chce ze mną porozmawiać? - pyta jakby nie usłyszała. Przerażająco uśmiechnięta kobieta potakuje radośnie głową, zupełnie jakby było to całkiem normalne. - Dlaczego?
     - Tego dowiesz się od niego. Chodźmy już - Pia wskazuje ręką drogę skąd z pewnością przyszła.
     Clarisse waha się przez chwilę. Powoli zaczyna stawiać kroki w wyznaczoną stronę. Niedługo potem idzie dwa metry za kobieta korytarzem Co jakiś czas skręca na rozwidleniach, wchodzą po schodach i trafiają do szklanej windy. Wjeżdżają nią na samą górę. Ponownie pokonują kilka zakrętów, żeby w końcu zatrzymać się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które pilnowane są przez dwóch Strażników Pokoju. Dziewczynka przełyka ogromną gulę. Chyba od zawsze bała się ich nie ze względu na mundury, a na broń, którą zawsze mieli przy sobie. Rozwój technologi jaki jest w stolicy ją przytłacza. W Dwunastym Dystrykcie mało kto ma bieżącą ciepłą wodę, a tutaj jest to zupełnie normalne. Nikt w Kapitolu nie musi patrzeć na umierających z głodu. Do Clarisse coraz bardziej dochodzi niesprawiedliwy podział w Panem. Dystrykty bliższe centrum są bogatsze, a te dalsze - biedniejsze. Gdzie jest sprawiedliwość? Nie ma tu czegoś takiego.
     - Clarisse Rove. Pan prezydent Snow spodziewa się ciebie - znikąd pojawia się wysoka kobieta o czekoladowej skórze ubrana, jaka niespodzianka, na biało.
     Dziewczynka powoli podchodzi do dużych drzwi, które same się otwierają. Zdziwiona patrzy na Strażników Pokoju, ale żaden z nich nie ruszył się z miejsca. Bierze głęboki wdech i przechodzi przez próg. Wchodzi do wielkiego pomieszczenia. Jego ściany są pomalowane na biało, meble wykonane z ciemnego drewna, a ozdoby zrobione ze złota lub srebra z kamieniami szlachetnymi. Całość wygląda bardzo elegancko. Drzwi zamykają się tuż za nią, przez co się wzdryga.
     - Panna Rove. Miło cię widzieć - rozbrzmiewa nieco chrapliwy głos.
     Jej serce znacznie przyśpiesza. w ustach brakuje śliny. Zna ten głos, chociaż nigdy mu się nie przysłuchiwała za dokładnie. Przełyka ślinę i powoli obraca twarz w kierunku drzwi drzwi balkonowych przed którymi stoi duże drewniane biurko, a za nim na skórzanym fotelu zasiada sam prezydent Snow. Jest ubrany w śnieżnobiały garnitur z białą różą w butonierce i idealnie ułożonymi włosami oraz brodą w tym samym kolorze.
     - Proszę, podejdź i usiądź. Mamy coś bardzo ważnego do omówienia - uśmiecha się, ale ona wie, że w tym uśmiechu jest coś nie tak.
     Nogi ma jak z waty. Oddech jej drży, ale zaczyna stawiać małe kroczki. Ręce nadmiernie się pocą, a w oczach widać jedynie strach. Siada na wygodnym krześle obitym zdobnym materiałem na siedzeniu i plecach po przeciwnej stronie biurka. Mężczyzna patrzy na nią z uśmiechem przekrzywiając głowę w lewą stronę. Clarisse wyczuwa mocny zapach róż, zdecydowanie zbyt mocny jak na zwykły kwiat, oraz coś w rodzaju metalu. Potrzebuje chwili na zorientowanie się, że jest to krew. Przerażonymi oczami próbuje odnaleźć jej źródło, ale nic nie zauważa. Wie, że powinna się odezwać, ale nie potrafi. Czuje jakby język zawiązał jej się w supeł.
     - Z pewnością zastanawiasz się o co chodzi, prawda? - wzrok prezydenta powoduje, że jej skóra zaczyna ją parzyć. Nie była pewna czy jest to prawdziwe, czy wyobraźnia płata jej znowu figle.
     Wstrzymuje oddech, gdy patrzy prosto w jego oczy. Potrzebuje kilku sekund na przypomnienie sobie jak się oddycha. Potakuje ledwo widocznie głową uciekając wzrokiem. 
     - Nie przypominam sobie, żebyś nie miała języka - ton mężczyzny się zaostrza, ale wyraz twarzy nadal pozostaje taki sam, dziwnie łagodny i przerażający.
     - Tak, proszę pana. Zastanawiam się o co chodzi - głos dziewczynki jest zachrypnięty i słaby. 
     - Tak lepiej - wzdycha Snow. - Wiec może na początku powiem, że ci gratuluję. Jesteś najmłodszym zwycięzcą Głodowych Igrzysk w całej historii.
     - Igrzysk nie da się wygrać. Można je jedynie przeżyć - słowa wypływają zanim pomyśli. 
     Ma ochotę zasłonić usta, ale jest już za późno. Uświadamia sobie, że źle policzyła ocalałych. Na końcu zostało ich dwóch, a nie trzech.
     Czoło prezydenta marszczy się, a na jego twarzy pojawia się wyraz zaskoczenie. Znika on szybko dając miejsca obojętności.
     - W rzeczy samej, panno Rove, w rzeczy samej. Igrzyska nie są po to, żeby je zwyciężyć. Jestem pewien, że sama już się domyśliłaś do czego służą.
     - Zastraszenie. Igrzyska mają nas zastraszyć. Mają pokazać, że w obliczu Kapitolu jesteśmy słabi. - w Clarisse nagle pojawia się odwaga, którą widać na twarzy i słychać w głosie.
     - Dokładnie, panno Rove. Musze przyznać, że jesteś bardzo inteligentna jak na swój wiek.
     Dziewczynka wie, że wypada podziękować, ale nie ma takiego zamiaru. Z pewnością prezydent Snow nie chce rozmawiać o jej postrzeganiu igrzysk. Chce czegoś innego. Zapewne czegoś gorszego lub posiadającego większą wartość.
     - Myślę, że jestem tutaj w innej sprawie niż rozmawianie o moich przemyśleniach, panie prezydencie - odzywa się pewnym głosem
     Usta mężczyzny wykrzywiają się w uśmiech, a na twarzy pojawia się wyraz pełnego zadowolenia. To tak jakby cieszył się z postawy odważnej dwunastolatki.
     - Panno Rove, czy wiesz co jest jedyną rzeczą silniejszą od strachu? - Snow odchyla się na fotelu.
     - Nie.
     - Nadzieja - na jego twarzy pojawia się uśmiech samozadowolenia. - W małej dawce niezwykle skuteczna, działa motywująco, w dużej ilość jednak jest niebezpieczna.
     Clarisse marszczy czoło. Nadal nie rozumie o co chodzi. Nagle jej umysł zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Na arenie słyszała to słowo, wypłynęło z ust umierającego Chestera. Co dokładnie mówił?
     "Pamiętaj co ci mówiłem. Musisz przeżyć. Te igrzyska... To tylko głupia gra. Jesteś nadzieją, Cli. Nadzieją dla świata. Jesteś iskrą nadziei."
     Nadzieją dla świata? Iskrą nadziei?, pyta samą siebie, Co to znaczy?
     - Jestem pewny, że nadal nie wszystko jest dla ciebie jasne, panno Rove. Pozwól, że rzucę ci na to trochę światła - mężczyzna klika jakiś przycisk na prostokątnym kawałku metalu tuż przed nim na biurku.
     Z przedmiotu wyłania się hologram, ale to co się na nim rozgrywa przeraża ją. Są to sceny walk. Budynki płoną, ludzie biegają i krzyczą. Strażnicy Pokoju walczą z buntującymi się mieszkańcami dystryktów. Akcje rozgrywają się w różnych miejscach, w różnych rejonach całego Panem. Clarisse widzi jak służby zabijają buntowników. Nagle obraz znika. Dziewczynka przenosi swój wzrok na prezydenta. Już ma zapytać co się dzieje, ale on ją uprzedza.
     - Niektóre z dystryktów zaczęły buntować się już po Paradzie Trybutów. Inne dołączyły po walce, gdy zabito twojego partnera z dystryktu - mówi spokojnie, a Clarisse czuje ucisk w brzuchu na głośne wspomnienie przyjaciela. - Zbuntowali się przez ciebie, panno Rove. Swoimi wypowiedziami okazałaś swój bunt. Po śmierci trybutów oddałaś im hołd. Pokazałaś dystryktom, że walka z Kapitolem jest możliwa. Jesteś dla nich symbolem nadziei.
     Dziewczyna patrzy na niego z niedowierzaniem Ona symbolem nadziei? Przecież jest dwunastolatką z Dwunastego Dystryktu! Nie może być symbolem dla mieszkańców Panem! Uświadamia sobie, że skoro prezydent Snow uważa, że odegrała w buncie dystryktów tak ważną rolę, to nie jest tu bez przyczyny. Podejrzewa, że nie chce jej zabić, bo nie siedziałaby teraz naprzeciw niego. Chce od niej czegoś więcej. Jednak jedno pytanie zaczyna ją męczyć.
     - Skoro według pana jestem ich nadzieją, to dlaczego nie kazał mnie pan od razu zabić? Dlaczego nie pozwolił mi pan umrzeć w wodzie?
     - To bardzo dobre pytanie, panno Rove - mężczyzna splata palce swoich dłoni i kładzie je na stół. - Odpowiedź jest prosta. Żeby wszystko wróciło do normy trzeba im pozostawić jedynie tą małą cząstkę nadziei. Twoja śmierć spowodowałaby jeszcze większy bunt. Ludzie woleliby umierać jak ty, niż pozwolić na moją dalszą władzę nad państwem.
    - To co chce pan, żebym zrobiła? - dziewczynka prostuje się na krześle przejmując odważny wyraz twarzy.
     - Dam ci do wyboru dwie opcje, wybierzesz jedną. W każdej obie strony mają korzyści.
     - Jakie? - unosi brwi ku górze.
     Oczy prezydenta Snow rozbłyskują z zadowoleniem.
     - Wrócisz do Dwunastego Dystryktu jako zwyciężczyni Siedemdziesiątych Pierwszych Głodowych Igrzysk. Dostaniesz wszelkie wygody jakie przypadają ci z tego tytułu. Jednak we wszystkich wywiadach będziesz nakłaniała ludzi do porzucenia buntu - jego głos jest stanowczy.
     - Gdzie jest haczyk? - Clarisse przełyka ślinę. Jest pewna, że nie może być to takie łatwe.
     - Wygodne życie wymaga poświęceń - mówi to takim tonem jakby udział w igrzyskach nie był wystarczający. - Twoi opiekunowie, państwo Stokes, zostaną straceni za sprawowanie nie legalnej opieki nad tobą.
     - Co?! - dziewczyna zrywa się z miejsca.
     To nie ludzkie! Nie można zabijać ludzi tylko dlatego, że komuś pomagali. On jest Potworem! Prawdziwym potworem!, jej myśli krzyczą.
     Całe ciało zalewa fala gorąca. Nie może pozwolić na śmierć ludzi, którzy są dla niej jak rodzina. Nie ma takiej opcji. Mężczyzna unosi lewą dłoń, którą pokazuje, aby dziewczynka usiadła na miejsce. Szczęka Clarisse zaciska się. Po chwili wahania siada. Jej palce mocno ściskają oparcie po obu bokach krzesła. Jest wściekła.
     - Jaka jest druga opcja? - pyta przez zaciśnięte zęby.
     Snow uśmiecha się jakby właśnie zdobył wszystko czego w życiu chciał.
     - Zostaniesz w Kapitolu. Będziesz się tutaj wszystkiego uczyła co będzie ci potrzebne. Zmienisz wizerunek, żeby cię nie rozpoznano. Podamy, że twój stan jest ciężki. Wszyscy dostaną informację o tym, że nikt nie wie czy kiedykolwiek się obudzisz, ale będziesz pod opieką najlepszych specjalistów. - mężczyzna przeszywa ją wzrokiem.
     - Państwo Stokes będą żyli?
     - Oczywiście. Wybierz, która opcja bardziej ci odpowiada.
     Oddech dziewczynki jest ciężki. Ma wzrok utkwiony w przedziwnym obrazie wiszącym na jednej ze ścian. Jakiegokolwiek wyboru dokona, wybierze ból. Nie ma trzeciej opcji, nie ma innego wyjścia. Do głowy przychodzi jej jednak pewien pomysł.
     Clarisse bierze głęboki wdech. Czas na podjęcie decyzji.
     - Wybieram drugą opcję. - mówi cicho, ale pewnie. Kieruje swój wzrok ponownie na zadowoloną twarz mężczyzny. - Jednak chcę, żeby wszystkie dystrykty dostały daninę od Kapitolu w postacie żywności i innych rzeczy, które dostaje co roku dystrykt zwycięzcy. W ten sposób będzie mógł pan wynagrodzić wszystkim brak tegorocznego zwycięzcy i uspokoić trochę mieszkańców.
     Jedna z białych brwi prezydenta Snow unosi się. Jest niezaprzeczalnie zdziwiony. Dziewczynka oblizuje suche wargi. Czuje, że poci się aż za bardzo.
     - Zgadzam się, panno Rove. Niech tak będzie.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO


     I tak oto nastał koniec pierwszej fazy tej historii, co trwało naprawdę długo. W moich planach na samym początku miała ona zostać cała opublikowana w co najwyżej rok. Jednak po drodze trochę się pokomplikowało. Straciłam dostęp do zapisanych rozdziałów, ale na szczęście je odzyskałam. Niestety po długim czasie. 
     W planach chciałabym napisać drugi tom, który byłby takiej samej lub podobnej długości co ten. Dodatkowo planowałam także kilka krótkich dodatków, które może rozjaśniłyby co po niektóre sytuację. 
     Początkowo w ogóle nie chciałam, żeby historia była podzielona na dwie części. Ta, która właśnie się zakończyła nigdy nie miała powstać. Miało być tylko to co następuje po niej. Jednak w końcu stwierdziłam, że nieco za dużo rzeczy musiałabym wytłumaczyć od początku i za pewno zajmowałoby to więcej niż bym chciała. 
     Przeniesienie moich wyobrażeń na blog zajęło mi praktycznie dwa lata. DWA LATA. To stanowczo za dużo.
     Z przykrością muszę także stwierdzić, że w najbliższym czasie nie rozpoczęty zostanie drugi tom. Mam co prawda do niego ogólny zarys fabuły, ale to przecież nie wszystko. Musze poukładać sobie w głowie wszystkie wątki, a później je napisać. Chciałabym, aby kolejna część była lepsza od niej. Bo nie ma co się oszukiwać, ta idealna nie jest. Patrząc z perspektywy czasu widzę niektóre wątki zbyt nierealne, ale nie będę ich usuwać i pisać historii od nowa. Taka pozostanie.
     W Wordzie Nadzieja silniejsza niż strach zajmuje 75 stron. To nie aż tak dużo, moim zdaniem
     Chcę podziękować wszystkim, którzy przeczytali lub przeczytają moją historię. Jeśli dotrwałeś aż tutaj to mam nadzieję, że się podobała. 
     Mam nadzieję, że kiedy zacznie pojawiać się drugi tom to ktoś jednak tu zaglądnie.
     Do zobaczenia, Dziki Anonim ;)

niedziela, 12 marca 2017

- 19 -

     Nie czuje bólu. Nie czuje emocjonalnej walki wewnątrz siebie. Nie czuje wokół siebie wody. Zupełnie nic nie czuje. Nie wie co takiego się wydarzyło. Jej umysł nie jest jeszcze na tyle wybudzony, żeby normalnie funkcjonować. Nie wie, gdzie jest, ale jedno wie na pewno - nie umarła. Nadal oddycha, nadal żyje. Po kilku, a może nawet kilkudziesięciu, minutach powoli dochodzi do siebie. Słyszy równy oddech, potrzebuje chwili na uświadomienie sobie, że należy on do niej. Nie licząc tego panuje cisza. Ostrożnie porusza palcami rąk przygotowując się na szczypanie, lecz nic takiego się nie dzieje. Boi się otworzyć oczy. Bierze głęboki wdech i zbiera się na odwagę. Początkowo obraz jest zamazany, ale po chwili jej wzrok się wyostrza. Sufit pokoju jest w całości wykonany z kwadratowych lamp, które dają przygaszone światło. Dzięki nim Clarisse pojmuje, że jest w sterylnie białym pomieszczeniu bez żadnych okien i drzwi. nic prócz łóżka, na którym leży. wodzi zdezorientowanym wzrokiem po pokoju. Nagle dochodzi do niej to, co się wydarzyło.
     Dożynki.
     Pobyt w Kapitolu.
     Otwarcie Głodowych Igrzysk.
     Treningi.
     Rzeź przy Rogu Obfitości.
     Drzewa-zabójcy.
     Spotkanie z ogromnymi wilkami.
     Przyjaźń ze zmiechami.
     Odnalezienie Chestera.
     Bitwa, w której umiera przyjaciel.
     Jej nóż wbijający się w głowę chłopaka z Jedynki.
     Rozpacz i ból.
     Ucieczka przed pożarem.
     Wybuch i rwący ból.
     Chłopak o kamiennej twarzy.
     Lśniący oszczep lecący wprost na nią.
     Czarny zmiech atakujący chłopaka.
     Brązowy wilk przed nią.
     Spada w dół.
     Woda.
     A potem nastaje ciemność.
    Uratował mnie, myśli Clarisse biegną coraz szybciej, Gdyby nie on, byłabym martwa. Uratował mnie.
     W jej oczach pojawiają się łzy. Oddech staje się szybszy i płytszy. Zaczyna szlochać. Nie potrafi tego zatrzymać. Tak dużo się wydarzyło w ciągu kilku dni. Dostała przyjaźń od Chestera i zmiechów, ale ich straciła. Cała czwórka nie żyje. Ona też nie jest bez winy. Zabiła, Jest mordercą. Jest dwunastoletnią morderczynią.
     Czuje ból w klatce piersiowej. Serce zaczyna zwiększać liczbę uderzeń. Ciało drży. Nie dobrze jej. Oddech przyśpiesza jeszcze bardziej. Robi jej się duszno i za gorąco. Zaczyna się pocić. łzy nie chcą przestać lecieć, a ona nie może nabrać tchu. Udusi się. Nie może teraz umrzeć. Przecież obiecała Chesterowi, że zrobi wszystko, żeby przeżyć. Czuje jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Coś jest nie tak, i to bardzo nie tak.
     Do pomieszczenia nagle wpada dwójka mężczyzn w sterylnie białych ubraniach. Wbiegają prostokątnym otworem w ścianie, którego jeszcze sekundę temu nie było. Oboje materializują się tuż obok łóżka dziewczynki, która patrzy na nich z przerażeniem w odach. Jeden z nich. brunet, coś do niej mówi, ale nie ma pojęcia o co mu chodzi. Po paru próbach skontaktowania się z Clarisse odpuszcza. Mówi coś do drugiego mężczyzny, który natychmiast wybiega z pokoju. Brunet dotyka jej czoła przez cały czas poruszający ustami, zapewne chcąc ją uspokoić. Nie przynosi to zamierzonych rezultatów, a wręcz odwrotne. Ucieka od jego dotyku. Dziewczynka czuje mrowienie w nogach i rękach. Serce wali tak mocno, że zwiększa ból w klatce. Oczy mężczyzny rozszerzają się, jakby nie dowierzając co się dzieje. Odwraca na chwilę twarz do miejsca, gdzie znikł jego kompan i coś krzyczy. Do Clarisse dochodzi tylko przytłumiony dźwięk jego głosu. Nadal płacze próbując złapać oddech, ale bez skutku. Wydaje jej się, że jest coraz gorzej. Nagle pojawia się drugi mężczyzna z czymś w dłoni. Brunet utrzymuje głowę dziewczynki odsłaniając lewy bok szyi. Człowiek, który dopiero co wrócił, wbija długą igłę w widoczną żyłę. Kilka sekund potem ciało dziewczynki uspokaja się. Nie czuje bólu, a serce zwalnia. Opada ze wszystkich sił. Oczy same jej się zamykają. Znowu widzi tylko czerń.
     Kiedy się budzi, boi się otworzyć oczy. To, co wydarzyło się poprzednim razem przeraża ja. Pomimo strachu jaki panuje w jej głowie, ciało jest niezwykle spokojne. Jakby należało do jakiejś innej osoby. Jakby jej ciało nie łączyło się z myślami. Ale tak nie jest. To ten środek, który krąży w jej żyłach to powoduje. Ponownie uderzają ją wspomnienia z areny. Ma ochotę rozpłakać się i zasnąć na wieki.
     Nie mogę. Obiecałam, determinacja obejmuje ją całą.
     Otwiera oczy.
     Ponownie widzi ten sam sufit. Jest w tym samym pokoju. Zaczyna się poruszać. Najpierw rękoma, potem nogami. Gdy chce się podnieść coś jej w tym przeszkadza. Przekrzywia się lekko, żeby zobaczyć co to jest. Metalowy łuk luźno oplata jej talię. Marszczy brwi. Unosi obie ręce i podsuwa je bliżej twarzy. Są czyste i pozbawione wszelkich ran i blizn. Paznokcie opiłowane do stanu idealnego. Z prawego ramienia wystają trzy rurki, każda innego koloru. Niebieska, żółta i czerwona. Clarisse widzi jak coś w dwóch z nich płynie prosto do jej ciała. Nie chce wiedzieć co to dokładnie jest. W pomieszczeniu rozbrzmiewa głuche szuranie. W jednej ze ścian pojawia się prostokątny otwór, przez który wchodzi blondynka ubrana na biało z błękitnymi akcentami ze srebrną tacą w rękach. Podchodzi do dziewczynki wolnym krokiem, postawia na jej udach tacę z jedzeniem i przyciska jakiś guzik z boku łóżka. Materac zgina się i powstaje fotel. Clarisse przełyka ślinę, oblizuje suche usta. 
     - Gdzie jestem? - jej głos jest słaby i zachrypnięty.
     Dziewczyna nic nie odpowiada, uśmiecha się tylko smutno. w jej oczach widzi współczucie co niepokoi dziewczynkę. Blondynka odwraca się i wychodzi przez prostokąt, który znika, gdy biała płyta zasuwa się. Clarisse jeszcze przez chwilę patrzy w to miejsce. Potrzebuje prawie minuty na uzmysłowienie sobie, że dziewczyna jest awoksą. dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała. Odpowiedź jest prosta. Była zbyt zdezorientowana sytuacją, żeby uświadomić sobie, że z powrotem znajduje się w Kapitolu. Te śnieżnobiałe ściany, pokój bez drzwi i okien, ludzie ubrani na biało, przedziwne rurki wystające z jej ręki. A może tylko jej się to śni? Nie, na pewno nie.
     Brzuch przypomina o swoim istnieniu.
  Dziewczynka kieruje swój wzrok na tacę. Miseczka rosołu, starta marchewka na talerzyku i szklanka wody. Krzywi się na ten widok. Nie wie jak długo tu leży, ale jest bardzo głodna. Nie zastanawia się długo, naczynia po chwili są już puste. Czuje się pełna. Żołądek skurczył jej się jeszcze bardziej, jeżeli to w ogóle możliwe. Przed trafieniem na arene nie jadła za dużo, ale najwyraźniej musi tu leżeć od tygodnia. Nagle uświadamia sobie przerażającą prawdę. Zaczyna zadawać sobie pytania.
     Będę mogła wrócić do domu? Pozwolą mi? Jak to możliwe, że przed wodą nie było pola magnetycznego? Przecież powinnam się od niego odbić, a nie wpaść do wody. Czy to się wydarzyło naprawdę? A może to tylko jakiś głupi sen?, na żadne nie zna odpowiedzi.
     Chce dowiedzieć się jak najwięcej, teraz. Ale co ma zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Może rzucić tacą, ale wtedy zapewne przyjdzie ta blondynka. Ona nic jej nie powie, przecież nie może mówić. A to wszystko wina Kapitolu, który odciął jej język. To nie jest w porządku i na pewno nie jest normalne. Nikt nie powinien mieć prawa w taki sposób karać innych. To nie ludzkie. Ale w sumie zmuszanie dzieciaków do mordowania także nie jest w porządku. Nikt w stolicy jednak się tym nie zamartwia. Rodzice z Pierwszego, Drugiego i Czwartego Dystryktu z pewnościom zachęcają swoje dzieci do zgłaszania się na ochotników.
     Niedługo potem blondynka przychodzi ponownie. Naciska przycisk, fotel ponownie zamienia się w łóżko. Zabiera tace i wychodzi. Clarisse zostaje sama ze swoimi myślami. jednak nie dane jest jej pojąc o co chodzi, bo kilka sekund później w czerwonej rurce pojawia się jakaś ciecz, która wpływa do żył dziewczynki. Jej powieki zaczynają robić się coraz cięższe. Clarisse nie ma siły walczyć, szybko zasypia.
     Sytuacja z jedzeniem powtarza się jeszcze kilka razy. Zawsze po zjedzeniu wszystkiego jest na siłę usypiana. Nie wie ile czasu minęło.
     Kiedy budzi się po siódmym posiłku, o ile dobrze liczy, wokół jej talii nie ma żadnego metalowego łuku, a w ręce żadnych kolorowych rurek. Zdziwiona ostrożnie siada. Dopiero teraz uświadamia sobie, że przez cały czas była ubrana jedynie w cienką koszulę sięgającą do kolan z krótkim rękawem. Pozwala, aby jej stopy przez kilka minut swobodnie wisiały nad podłogą. Bierze głęboki wdech i ostrożnie kładzie nogi na zimnej powierzchni. Patrzy ponownie na łóżko, gdzie leżą nowe ubrania złożone w idealne kostki. Clarisse sięga po nie i ogląda. Luźna sukienka, baleriny oraz bielizna. Wszystko w kolorze czystej bieli. Dziewczynka krzywi się, kiedy przypomina sobie, że jest to kolor, który zawsze ma na sobie prezydent Snow. Zaciska szczękę, naciąga na siebie ubrania. Odwraca się w kierunku, gdzie pojawiał się otwór i idzie w tamtą stronę. Bada powłokę dłońmi. Nagle kawałek ściany odsuwa się tworząc dla niej przejście. Serce wybija szybki rytm, a w ustach robi jej się sucho. Boi się, ale nie cofa się ani o krok. Bierze głęboki wdech, przechodzi przez prostokątny otwór.


     Jest to przed ostatni rozdział tej części ;)
    Od początku planowałam dwie części tylko dlatego, że sama nie lubię jak opowiadanie ma za dużo rozdziałów. A gdy jest podzielone na części to już inaczej w ogóle wygląda ;)
     Jak podoba Wam się nowy szablon? Bo jak dla mnie jest cudny ;) Uwielbiam go ;)

Obserwatorzy