środa, 29 marca 2017

- 20 -

     Kiedy Clarisse przekracza próg nie wie czego ma się spodziewać. Nie myślała, że wejdzie do kolejnego śnieżnobiałego pomieszczenia. Otwór za nią znika. Stara się uspokoić, ale cała się trzęsie z przerażenia. Nie wie co robić.
     - Halo? Jest tu ktoś? Ktokolwiek? - pyta na tyle głośno na ile pozwalają jej długo nie używane struny głosowe.
     - Clarisse Rove. Miło cię widzieć - rozbrzmiewa damski głos z typowym kapitolskim akcentem gdzieś z jej prawej strony.
     Dziewczynka natychmiast patrzy w tamtą stronę. W prostokątnym przejściu w ścianie stoi młoda kobieta ubrana na biało w butach na wysokim obcasie i uśmiechem typowym dla kapitolskiej śmietanki towarzyskiej. Jej skóra jest oliwkowa, czarne włosy ma związane w eleganckiego koka, a zielone oczy świdrują ciało Clarisse.
     - Kim pani jest? - pyta podejrzliwie.
     - Na imię mam Pia. Pan prezydent Snow chce z tobą porozmawiać - nie rusza się z miejsca ani o centymetr. 
     Clarisse zaczyna się zastanawiać w jaki sposób kobieta utrzymuje się na tak wysokich obcasach w całkowitym znieruchomieniu. Wpatruje się w nią przez chwilę z lekko uchylonymi ustami i uniesionymi brwiami. Potrzebuje chwili na zrozumienie sensu słów Pii. Bierze głęboki wdech, a jej ciało zaczyna dygotać.
   - Prezydent Snow chce ze mną porozmawiać? - pyta jakby nie usłyszała. Przerażająco uśmiechnięta kobieta potakuje radośnie głową, zupełnie jakby było to całkiem normalne. - Dlaczego?
     - Tego dowiesz się od niego. Chodźmy już - Pia wskazuje ręką drogę skąd z pewnością przyszła.
     Clarisse waha się przez chwilę. Powoli zaczyna stawiać kroki w wyznaczoną stronę. Niedługo potem idzie dwa metry za kobieta korytarzem Co jakiś czas skręca na rozwidleniach, wchodzą po schodach i trafiają do szklanej windy. Wjeżdżają nią na samą górę. Ponownie pokonują kilka zakrętów, żeby w końcu zatrzymać się przed dwuskrzydłowymi drzwiami, które pilnowane są przez dwóch Strażników Pokoju. Dziewczynka przełyka ogromną gulę. Chyba od zawsze bała się ich nie ze względu na mundury, a na broń, którą zawsze mieli przy sobie. Rozwój technologi jaki jest w stolicy ją przytłacza. W Dwunastym Dystrykcie mało kto ma bieżącą ciepłą wodę, a tutaj jest to zupełnie normalne. Nikt w Kapitolu nie musi patrzeć na umierających z głodu. Do Clarisse coraz bardziej dochodzi niesprawiedliwy podział w Panem. Dystrykty bliższe centrum są bogatsze, a te dalsze - biedniejsze. Gdzie jest sprawiedliwość? Nie ma tu czegoś takiego.
     - Clarisse Rove. Pan prezydent Snow spodziewa się ciebie - znikąd pojawia się wysoka kobieta o czekoladowej skórze ubrana, jaka niespodzianka, na biało.
     Dziewczynka powoli podchodzi do dużych drzwi, które same się otwierają. Zdziwiona patrzy na Strażników Pokoju, ale żaden z nich nie ruszył się z miejsca. Bierze głęboki wdech i przechodzi przez próg. Wchodzi do wielkiego pomieszczenia. Jego ściany są pomalowane na biało, meble wykonane z ciemnego drewna, a ozdoby zrobione ze złota lub srebra z kamieniami szlachetnymi. Całość wygląda bardzo elegancko. Drzwi zamykają się tuż za nią, przez co się wzdryga.
     - Panna Rove. Miło cię widzieć - rozbrzmiewa nieco chrapliwy głos.
     Jej serce znacznie przyśpiesza. w ustach brakuje śliny. Zna ten głos, chociaż nigdy mu się nie przysłuchiwała za dokładnie. Przełyka ślinę i powoli obraca twarz w kierunku drzwi drzwi balkonowych przed którymi stoi duże drewniane biurko, a za nim na skórzanym fotelu zasiada sam prezydent Snow. Jest ubrany w śnieżnobiały garnitur z białą różą w butonierce i idealnie ułożonymi włosami oraz brodą w tym samym kolorze.
     - Proszę, podejdź i usiądź. Mamy coś bardzo ważnego do omówienia - uśmiecha się, ale ona wie, że w tym uśmiechu jest coś nie tak.
     Nogi ma jak z waty. Oddech jej drży, ale zaczyna stawiać małe kroczki. Ręce nadmiernie się pocą, a w oczach widać jedynie strach. Siada na wygodnym krześle obitym zdobnym materiałem na siedzeniu i plecach po przeciwnej stronie biurka. Mężczyzna patrzy na nią z uśmiechem przekrzywiając głowę w lewą stronę. Clarisse wyczuwa mocny zapach róż, zdecydowanie zbyt mocny jak na zwykły kwiat, oraz coś w rodzaju metalu. Potrzebuje chwili na zorientowanie się, że jest to krew. Przerażonymi oczami próbuje odnaleźć jej źródło, ale nic nie zauważa. Wie, że powinna się odezwać, ale nie potrafi. Czuje jakby język zawiązał jej się w supeł.
     - Z pewnością zastanawiasz się o co chodzi, prawda? - wzrok prezydenta powoduje, że jej skóra zaczyna ją parzyć. Nie była pewna czy jest to prawdziwe, czy wyobraźnia płata jej znowu figle.
     Wstrzymuje oddech, gdy patrzy prosto w jego oczy. Potrzebuje kilku sekund na przypomnienie sobie jak się oddycha. Potakuje ledwo widocznie głową uciekając wzrokiem. 
     - Nie przypominam sobie, żebyś nie miała języka - ton mężczyzny się zaostrza, ale wyraz twarzy nadal pozostaje taki sam, dziwnie łagodny i przerażający.
     - Tak, proszę pana. Zastanawiam się o co chodzi - głos dziewczynki jest zachrypnięty i słaby. 
     - Tak lepiej - wzdycha Snow. - Wiec może na początku powiem, że ci gratuluję. Jesteś najmłodszym zwycięzcą Głodowych Igrzysk w całej historii.
     - Igrzysk nie da się wygrać. Można je jedynie przeżyć - słowa wypływają zanim pomyśli. 
     Ma ochotę zasłonić usta, ale jest już za późno. Uświadamia sobie, że źle policzyła ocalałych. Na końcu zostało ich dwóch, a nie trzech.
     Czoło prezydenta marszczy się, a na jego twarzy pojawia się wyraz zaskoczenie. Znika on szybko dając miejsca obojętności.
     - W rzeczy samej, panno Rove, w rzeczy samej. Igrzyska nie są po to, żeby je zwyciężyć. Jestem pewien, że sama już się domyśliłaś do czego służą.
     - Zastraszenie. Igrzyska mają nas zastraszyć. Mają pokazać, że w obliczu Kapitolu jesteśmy słabi. - w Clarisse nagle pojawia się odwaga, którą widać na twarzy i słychać w głosie.
     - Dokładnie, panno Rove. Musze przyznać, że jesteś bardzo inteligentna jak na swój wiek.
     Dziewczynka wie, że wypada podziękować, ale nie ma takiego zamiaru. Z pewnością prezydent Snow nie chce rozmawiać o jej postrzeganiu igrzysk. Chce czegoś innego. Zapewne czegoś gorszego lub posiadającego większą wartość.
     - Myślę, że jestem tutaj w innej sprawie niż rozmawianie o moich przemyśleniach, panie prezydencie - odzywa się pewnym głosem
     Usta mężczyzny wykrzywiają się w uśmiech, a na twarzy pojawia się wyraz pełnego zadowolenia. To tak jakby cieszył się z postawy odważnej dwunastolatki.
     - Panno Rove, czy wiesz co jest jedyną rzeczą silniejszą od strachu? - Snow odchyla się na fotelu.
     - Nie.
     - Nadzieja - na jego twarzy pojawia się uśmiech samozadowolenia. - W małej dawce niezwykle skuteczna, działa motywująco, w dużej ilość jednak jest niebezpieczna.
     Clarisse marszczy czoło. Nadal nie rozumie o co chodzi. Nagle jej umysł zaczyna pracować na najwyższych obrotach. Na arenie słyszała to słowo, wypłynęło z ust umierającego Chestera. Co dokładnie mówił?
     "Pamiętaj co ci mówiłem. Musisz przeżyć. Te igrzyska... To tylko głupia gra. Jesteś nadzieją, Cli. Nadzieją dla świata. Jesteś iskrą nadziei."
     Nadzieją dla świata? Iskrą nadziei?, pyta samą siebie, Co to znaczy?
     - Jestem pewny, że nadal nie wszystko jest dla ciebie jasne, panno Rove. Pozwól, że rzucę ci na to trochę światła - mężczyzna klika jakiś przycisk na prostokątnym kawałku metalu tuż przed nim na biurku.
     Z przedmiotu wyłania się hologram, ale to co się na nim rozgrywa przeraża ją. Są to sceny walk. Budynki płoną, ludzie biegają i krzyczą. Strażnicy Pokoju walczą z buntującymi się mieszkańcami dystryktów. Akcje rozgrywają się w różnych miejscach, w różnych rejonach całego Panem. Clarisse widzi jak służby zabijają buntowników. Nagle obraz znika. Dziewczynka przenosi swój wzrok na prezydenta. Już ma zapytać co się dzieje, ale on ją uprzedza.
     - Niektóre z dystryktów zaczęły buntować się już po Paradzie Trybutów. Inne dołączyły po walce, gdy zabito twojego partnera z dystryktu - mówi spokojnie, a Clarisse czuje ucisk w brzuchu na głośne wspomnienie przyjaciela. - Zbuntowali się przez ciebie, panno Rove. Swoimi wypowiedziami okazałaś swój bunt. Po śmierci trybutów oddałaś im hołd. Pokazałaś dystryktom, że walka z Kapitolem jest możliwa. Jesteś dla nich symbolem nadziei.
     Dziewczyna patrzy na niego z niedowierzaniem Ona symbolem nadziei? Przecież jest dwunastolatką z Dwunastego Dystryktu! Nie może być symbolem dla mieszkańców Panem! Uświadamia sobie, że skoro prezydent Snow uważa, że odegrała w buncie dystryktów tak ważną rolę, to nie jest tu bez przyczyny. Podejrzewa, że nie chce jej zabić, bo nie siedziałaby teraz naprzeciw niego. Chce od niej czegoś więcej. Jednak jedno pytanie zaczyna ją męczyć.
     - Skoro według pana jestem ich nadzieją, to dlaczego nie kazał mnie pan od razu zabić? Dlaczego nie pozwolił mi pan umrzeć w wodzie?
     - To bardzo dobre pytanie, panno Rove - mężczyzna splata palce swoich dłoni i kładzie je na stół. - Odpowiedź jest prosta. Żeby wszystko wróciło do normy trzeba im pozostawić jedynie tą małą cząstkę nadziei. Twoja śmierć spowodowałaby jeszcze większy bunt. Ludzie woleliby umierać jak ty, niż pozwolić na moją dalszą władzę nad państwem.
    - To co chce pan, żebym zrobiła? - dziewczynka prostuje się na krześle przejmując odważny wyraz twarzy.
     - Dam ci do wyboru dwie opcje, wybierzesz jedną. W każdej obie strony mają korzyści.
     - Jakie? - unosi brwi ku górze.
     Oczy prezydenta Snow rozbłyskują z zadowoleniem.
     - Wrócisz do Dwunastego Dystryktu jako zwyciężczyni Siedemdziesiątych Pierwszych Głodowych Igrzysk. Dostaniesz wszelkie wygody jakie przypadają ci z tego tytułu. Jednak we wszystkich wywiadach będziesz nakłaniała ludzi do porzucenia buntu - jego głos jest stanowczy.
     - Gdzie jest haczyk? - Clarisse przełyka ślinę. Jest pewna, że nie może być to takie łatwe.
     - Wygodne życie wymaga poświęceń - mówi to takim tonem jakby udział w igrzyskach nie był wystarczający. - Twoi opiekunowie, państwo Stokes, zostaną straceni za sprawowanie nie legalnej opieki nad tobą.
     - Co?! - dziewczyna zrywa się z miejsca.
     To nie ludzkie! Nie można zabijać ludzi tylko dlatego, że komuś pomagali. On jest Potworem! Prawdziwym potworem!, jej myśli krzyczą.
     Całe ciało zalewa fala gorąca. Nie może pozwolić na śmierć ludzi, którzy są dla niej jak rodzina. Nie ma takiej opcji. Mężczyzna unosi lewą dłoń, którą pokazuje, aby dziewczynka usiadła na miejsce. Szczęka Clarisse zaciska się. Po chwili wahania siada. Jej palce mocno ściskają oparcie po obu bokach krzesła. Jest wściekła.
     - Jaka jest druga opcja? - pyta przez zaciśnięte zęby.
     Snow uśmiecha się jakby właśnie zdobył wszystko czego w życiu chciał.
     - Zostaniesz w Kapitolu. Będziesz się tutaj wszystkiego uczyła co będzie ci potrzebne. Zmienisz wizerunek, żeby cię nie rozpoznano. Podamy, że twój stan jest ciężki. Wszyscy dostaną informację o tym, że nikt nie wie czy kiedykolwiek się obudzisz, ale będziesz pod opieką najlepszych specjalistów. - mężczyzna przeszywa ją wzrokiem.
     - Państwo Stokes będą żyli?
     - Oczywiście. Wybierz, która opcja bardziej ci odpowiada.
     Oddech dziewczynki jest ciężki. Ma wzrok utkwiony w przedziwnym obrazie wiszącym na jednej ze ścian. Jakiegokolwiek wyboru dokona, wybierze ból. Nie ma trzeciej opcji, nie ma innego wyjścia. Do głowy przychodzi jej jednak pewien pomysł.
     Clarisse bierze głęboki wdech. Czas na podjęcie decyzji.
     - Wybieram drugą opcję. - mówi cicho, ale pewnie. Kieruje swój wzrok ponownie na zadowoloną twarz mężczyzny. - Jednak chcę, żeby wszystkie dystrykty dostały daninę od Kapitolu w postacie żywności i innych rzeczy, które dostaje co roku dystrykt zwycięzcy. W ten sposób będzie mógł pan wynagrodzić wszystkim brak tegorocznego zwycięzcy i uspokoić trochę mieszkańców.
     Jedna z białych brwi prezydenta Snow unosi się. Jest niezaprzeczalnie zdziwiony. Dziewczynka oblizuje suche wargi. Czuje, że poci się aż za bardzo.
     - Zgadzam się, panno Rove. Niech tak będzie.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO


     I tak oto nastał koniec pierwszej fazy tej historii, co trwało naprawdę długo. W moich planach na samym początku miała ona zostać cała opublikowana w co najwyżej rok. Jednak po drodze trochę się pokomplikowało. Straciłam dostęp do zapisanych rozdziałów, ale na szczęście je odzyskałam. Niestety po długim czasie. 
     W planach chciałabym napisać drugi tom, który byłby takiej samej lub podobnej długości co ten. Dodatkowo planowałam także kilka krótkich dodatków, które może rozjaśniłyby co po niektóre sytuację. 
     Początkowo w ogóle nie chciałam, żeby historia była podzielona na dwie części. Ta, która właśnie się zakończyła nigdy nie miała powstać. Miało być tylko to co następuje po niej. Jednak w końcu stwierdziłam, że nieco za dużo rzeczy musiałabym wytłumaczyć od początku i za pewno zajmowałoby to więcej niż bym chciała. 
     Przeniesienie moich wyobrażeń na blog zajęło mi praktycznie dwa lata. DWA LATA. To stanowczo za dużo.
     Z przykrością muszę także stwierdzić, że w najbliższym czasie nie rozpoczęty zostanie drugi tom. Mam co prawda do niego ogólny zarys fabuły, ale to przecież nie wszystko. Musze poukładać sobie w głowie wszystkie wątki, a później je napisać. Chciałabym, aby kolejna część była lepsza od niej. Bo nie ma co się oszukiwać, ta idealna nie jest. Patrząc z perspektywy czasu widzę niektóre wątki zbyt nierealne, ale nie będę ich usuwać i pisać historii od nowa. Taka pozostanie.
     W Wordzie Nadzieja silniejsza niż strach zajmuje 75 stron. To nie aż tak dużo, moim zdaniem
     Chcę podziękować wszystkim, którzy przeczytali lub przeczytają moją historię. Jeśli dotrwałeś aż tutaj to mam nadzieję, że się podobała. 
     Mam nadzieję, że kiedy zacznie pojawiać się drugi tom to ktoś jednak tu zaglądnie.
     Do zobaczenia, Dziki Anonim ;)

Obserwatorzy