niedziela, 29 listopada 2015

- 10 -

     Sześćdziesiąt sekund. Tyle mają czasu, tyle muszą stać na metalowych platformach.
     Clarisse rozgląda się pośpiesznie. Metalowy Róg Obfitości stoi na środku dość malej polany otoczonej lasem mieszanym. Trybuci stoją w równych odległościach od Rogu i siebie nawzajem. Ponad koronami drzew z jednej strony widać ogromną górę pokrytą śniegiem, szczyt zasłonięty jest przez pierzaste chmury. Organizatorzy postarali się, żeby arena dobrze wyglądała. Jej krajobraz zwala z nóg do tego stopnia, że trybuci nie mogą oderwać wzroku od otoczenia. Clarisse wypatruje Chestera, ale nigdzie go nie ma. Zakłada, że musi być po drugiej stronie Rogu. Rozgląda się sprawdzając, w którą stronę najlepiej będzie biec. Po prawej stronie stoi dziewczyna z Dwójki, trochę dalej partner z jej dystryktu. Patrzy na lewo, gdzie zauważa zawodników z Jedynki i Czwórki. Na ukos po prawej zauważa dziewczynę z Ósemki i chłopaka z Dziewiątki. Najlepszym rozwiązaniem byłoby odwrócić się do tyłu i uciec, tak jak mówił Haymitch. Jenak ona nie ma zamiaru zastosować się do tego. Musi mieć coś ze sobą. Wzrokiem omiata porozrzucane rzeczy. Najcenniejsze przedmioty są w samym środku Rogu Obfitości, a te najmniej daleko od niego. Clarisse zauważa średniej wielkości plecak, niedaleko niego leży odbijający światło przedmiot. Jest to z pewnością nóż albo maczeta.
     Zostało dziesięć sekund. Dziewczynka napręża mięśnie, gdy reszta zawodników wciąż podziwia krajobraz areny.
     Pięć sekund.
     Wybacz, Haymitch, przeprasza mentora w myślach, ale nigdy nie widziałeś jak biegam.
     Rozbrzmiewa głośny gong. Clarisse po sekundzie zeskakuje z podestu i biegnie sprintem w kierunku upatrzonych rzeczy. Kiedy łapie brązowy plecak reszta trybutów dopiero co schodzi z platform. Nie przerywając biegu chwyta upatrzony przedmiot, który okazuje się być nożem o dość długim ostrzu. Robi unik, gdy reprezentantka z Ósemki się na nią rzuca. Biegnie ile sił w nogach przed siebie, do lasu. Widzi Chestera, który wybiega jej na spotkanie. Przebiega tuż obok niego. Ufa, że jej nie zaatakuje, i ma racje. Mijają się. Clarisse wie, że nie może zwolnić. Musi oddalić się jak najdalej. Wbiega do lasu, jej nogi nadal pracują w tym samym tempie. Dopiero, gdy przestaje słyszeć odgłosy walki zwalnia do truchtu.
     Mija kilka godzin, a Clarisse na przemian biegnie i maszeruje, żeby jak najszybciej oddalić się od innych zawodników. Zmęczona uświadamia sobie, że przez cały czas ściska rękojeść noża. Patrzy na niego chwilę, jest porządnie wykonany. Wtyka go za pasek przy spodniach i rozmasowuje zdrętwiałą dłoń. Nie zatrzymuje się, aby sprawdzić zwartość plecaka. Boi się, że może zostać czyjąś ofiarą. Postanawia sprawdzić go, gdy znajdzie dobre drzewo na kryjówkę. 
     Nie chce myśleć o ludziach, którzy siedzą teraz przed telewizorami lub stoją na placach. Wie, że jest pokazywana od czasu do czasu jak oddala się od polany. Wyobraża sobie jak zły musi być Haymitch.
     Późnym popołudniem starannie wybiera drzewo. Nie jest najwyższe, ale ma najwięcej liści w okolicy. Przez kilka sekund głęboko oddycha. Chce choć trochę zregenerować siły przed wspinaczką. Zaczepia palce o wystające kikuty i zaczyna wchodzić na drzewo, pnie się coraz wyżej. Zaprzestaje, gdy natrafia na solidne rozgałęzienie. Wyciąga zza pasa nóż, siada stabilnie i ściąga plecak, żeby położyć go tuż przed sobą. Rozpina zamek i unosi klapę. W skupieniu wykłada przedmioty. Trzy paczki suszonych owoców. Dwie paczki krakersów. Gumki recepturki. Trzy metry liny, pudełko drewnianych zapałek. Skarpety i rękawiczki. Mały zwój drutu. Litrowa butelka wody, pełna. Fiolka jodyny.
     Do Clarisse dopiero teraz dociera jak bardzo ma suche gardło. Wypija pięć łyków wody. Nie może wypić wszystkiego od razu, to logiczne i oczywiste. Nie wie jak daleko jest jakiekolwiek źródło wody. Pakuje wszystko z powrotem do plecaka, tylko nóż pozostawia obok siebie. Rozlegają się wystrzały. W pierwszym dniu na arenie zwleka się z armatnimi wystrzałami, ponieważ trudno zliczyć trupy przed zakończeniem pierwszego starcia. Dziewczynka zaczyna ruszać ustami, ale żadne słowo się z nich nie wydobywa. Liczy wystrzały patrząc w niebo. Z przerażeniem uświadamia sobie, że z dwudziestu czterech osób pozostało czternaście. Były lata, kiedy podczas rzeźni ginęło więcej trybutów, ale wtedy Clarisse nie brała w tym udziału. Żeby wrócić do domu musi pozostać w ukryciu przed trzynastką innych osób. 
     Czy Chester byłby zdolny mnie zabić?, zadaje sobie pytanie. 
    Kiwa przecząco głową, żeby pozbyć się natrętnych myśli. Nie jest przekonana, czy jak dojdzie co do czego to będzie potrafiła kogoś zabić. 
     Tuż po zmroku rozbrzmiewa hymn państwa, a po niebie płynie godło Kapitolu. Arena jest naszpicowana elektroniką, więc łatwo się domyśleć, że wszystkie wyświetlane informacje znajdują się na ogromnym telebimie. Muzyka cichnie, na chwilę zapada ciemność. To właśnie teraz zostaną wyświetleni zabici trybuci. Za każdym razem pokazywane jest zdjęcie uczestnika, to, które pokazywano podczas ogłoszenia wyników pokazów indywidualnych, ale zamiast liczby punktów, pokazywany będzie numer dystryktu.
     Clarisse bierze głęboki wdech i zaczyna liczyć na palcach zabitych.
    Pierwsza pojawia się dziewczyna z Piątego Dystryktu, co oznacza, że zawodowcy oraz trybuci z Trójki przeżyli pierwszy dzień. Im dłużej karierowcy żyją, tym gorzej dla reszty uczestników. Następny pojawia się chłopak z Piątki, później pary z Szóstki i Siódemki. Chłopak z Ósemki, czyli dziewczyna, która próbowała ją zabić wciąż żyje. Dziewczyna z Dziewiątego Dystryktu. Brakuje jeszcze dwóch. Clarisse błaga w myślach, żeby jednym z nich nie był Chester. 
     Poradził sobie. Na pewno sobie poradził. Jest sprytny i silny. Przeżył, powtarza w kółko.
     Jako ostatnie zostaje pokazane zdjęcie pary z Dziesiątki. Ponownie pojawia się godło Kapitolu, rozbrzmiewa muzyka i zapada ciemność. Ponownie słychać odgłosy lasu. 
     Clarisse oddycha z ulgą. Chester żyje. Co prawda nie wie w jakim jest stanie, ale nadal żyje. To się dla niej liczy najbardziej. Wie, że zwycięstwo któregoś z nich naprawdę pomogłoby mieszkańcom Dwunastki. Oni potrzebują każdej, nawet najmniejszej, pomocy.
     Dziesięciu zginęło, pozostało czternastu. Dziewczynka zaczyna liczyć na palcach kto przeżył pierwszy dzień. Sześciu zawodowców, największe zagrożenie. Będą działali w sojuszu. Wiedzą, że grupą mają większe szanse na przetrwanie do finału. Silna dziewczyna z Ósemki. Para z Trójki, nie wydawali się nadzwyczaj zwinni lub silni, ale pochodzą z dystryktu technologicznego. Clarisse jest pewna, że wymyślą jakiś sposób na przeżycie, a z tego co pamięta, dziewczyna ma smykałkę do bomb. Chudemu chłopcu z Jedenastki udało się ujść z życiem, tak samo jak jego dystryktowej partnerce. Dziewczynka zastanawia się kto jeszcze żyje. Chwilę jej to zajmuje, ale w końcu odkrywa, że pozostał jeszcze chłopak z Dziewiątki. Pamięta, że bardzo dobrze włada mieczem, ale słabo mu idzie rozpoznawanie żywności. Jest możliwość, że umrze przez zjedzenie czegoś trującego.
     Clarisse zapina szczelnie kurtkę, chwyta nóż i kładzie się na środku rozwidlenia. Wie, że podczas snu temperatura ciała spada. Układa się wygodnie, ma za sobą długą drogę. Leży wysoko zasłonięta liśćmi, nie w sposób jej zauważyć. Bardzo powoli się odprężą, w końcu zamyka oczy. Ma jedynie nadzieję, że dzisiejszej nocy nie nawiedzą jej koszmary, bo wtedy może być po niej. 
     Rano budzą ją mocne wstrząsy drzewa. Ile przespała? Tego nie wie i nie ma czasu na domysły. Szybko siada z plecakiem na plecach, kiedy drzewo ponownie się trzęsie. Chwyta nóż w prawą rękę i rozgląda się dookoła w poszukiwaniu zagrożenia. Drzewo zaczyna wykonywać ruchy jakby próbowało się z czegoś otrzepać, a raczej z kogoś. Clarisse zdezorientowana spada na zimną ziemię, co wywołuje ogromny ból w lewym ramieniu. Chwyta się za nie drugą dłonią zamykając oczy. Słychać donośny łomot. Jakby coś ciężkiego upadało. Dziewczynka otwiera oczy i z przerażeniem uświadamia sobie, że drzewa wokół niej się ruszają. Nie w ten sposób w jaki wiatr porusza ich liście. Nawet najgrubsze gałęzie uderzają o glebę i siebie nawzajem. Musi się stad wydostać, i to jak najszybciej. Zaciska palce prawej dłoni na rękojeści noża, który puściła w czasie spadania z drzewa. Podnosi się, czuje ból w lewym ramieniu. Nie ma czasu na użalanie się lub pogrążanie w cierpieniu. Musi stąd zmiatać, migiem.
     Zaczyna biec w nieznaną jej stronę, nie ma czasu myśleć o innych zagrożeniach. Potyka się o wystające korzenie. Jest pewna, że jeszcze wczoraj większość z nich były schowane pod ziemią. Ostre zakończenia mniejszych gałęzi uderzają w nią robiąc płytkie rany. Ubranie zaczyna nasiąkać potem i gdzie nie gdzie także krwią. Mało widzi przez ruszające się części roślin. Jedyne co wie to, to, że musi biec. Musi się wydostać. Przecież cały las nie może zachowywać się tak samo. 
     Adrenalina, która się w niej obudziła nie pozwala jej ani na chwilę zwolnić biegu, chociaż czuje jak gardło robi się suche, a nogi zaczynają boleć. Nagle czuje jak coś łapie ją za kostkę. Upada, ale nie wypuszcza broni z rąk. Widzi, że jeden z cieńszych korzeni oplótł jej nogę, natomiast drugi doczepił się do lewego nadgarstka. Od razu zabiera się do przecinania ich nożem. Słyszy świst i przylega plecami do ziemi. Tuż nad nosem przelatuje jej średniej grubości gałąź. Oddycha głęboko i wraca do przecinania korzeni. W końcu udaje jej się uwolnić kostkę, dostaje przy tym cieńszymi witkami po całym ciele. Jakieś dziwne przeczucie nakazuje jej spojrzeć w górę. To co tam zauważa przeraża ją. W jej kierunku leci gruby konar. Wystraszona próbuje wyrwać nadgarstek z uścisku rośliny przez cały czas patrząc to na gałąź, to na rękę. 


Dziesiątka moi mili!
Na początku wybaczcie mi nie obecność na blogu. 
Jak wam się podoba początek tych właściwych Głodowych Igrzysk? Piszcie co sądzicie.
Do następnego :)

Obserwatorzy