sobota, 27 czerwca 2015

- 2 -

   Czuje się strasznie. Stara się sobie przypomnieć jak się poruszać, oddychać, mówić, a wylosowane nazwisko przez cały czas odbija się echem w głowie. Nie wie co robić. Czuje jak uścisk na jej dłoni się wzmacnia.To Molly. Oszołomiona obraca twarz w kierunku przyjaciółki i widzi załzawioną dwunastoletnią brunetkę. Chciałaby się do niej uśmiechnąć i powiedzieć, że to nic takiego. Nie może tego zrobić. Właśnie została skazana na pewną śmierć.
   Widzi jak dzieciaki z najbliższego otoczenia odsuwają się od niej, gdy Effie po raz drugi powtarza nazwisko z puli dziewcząt. Bierze głęboki wdech, ściska mocniej palce brunetki i puszcza je. Powoli przechodzi obok znanych twarzy, które odsuwają się, robiąc w ten ścieżkę dla niej.
   Gdzieś dalej słychać pomruk nie zadowolenia. Ludzie nie lubią, kiedy zostają wylosowani dwunastolatkowie. Nikt nie lubi patrzeć jak drobne istotki giną z rąk starszych, silniejszych i zdecydowanie bardziej doświadczonych. Cała krew odchodzi z twarzy Clarisse, gdy rusza sztywnym krokiem w kierunku sceny.
   - Clarisse! - głos wydobywa się zza sektorów.
   Odwraca głowę w przeciwnym kierunku niż Pałac Sprawiedliwości i widzi jak zapłakana Magde usiłuje wydostać się z objęć swojego męża oraz pana Mellark, tutejszego piekarza. Krzyczy imię podopiecznej szlochając, a serca ludzi łamią się na tysiące drobnych kawałeczków. Wiedzą, że staruszka traci właśnie trzecie dziecko na rzecz Głodowych Igrzysk. Clarisse nawet nie zauważyła, kiedy podeszło do niej czterech Strażników Pokoju. Otaczają ją popychając ku estradzie. Jakby miała jakiekolwiek szanse na ucieczkę. W sumie, dzięki swojej szybkości ma, ale i tak by się to na nic nie zdało. Nie da się uciec od igrzysk.
   Spogląda na jeden z wielkich ekranów, żeby zobaczyć swoją przestraszoną twarz. Ostrożnie stawia stopy na stromych schodach. Effie wyciąga ku niej swoją dłoń, ale ją ignoruje. Nie przejmuje się, że jest to niegrzeczne. Jej uśmiech jest naprawdę straszny. Przypomina te psychopatyczne uśmiechy zawodowców, gdy w końcu mogą wykończyć upatrzonego sobie wcześniej trybuta.
   - Proszę o gromkie brawa dla Clarisse Rove! Czyż nie jest prześliczna?! - szczebiocze kobieta, ale dziewczynka nie zwraca na nią uwagi. Tępo wpatruje się w tulone w siebie opiekunów.
   Mieszkańcom dystryktu należy się szacunek, ponieważ nikt nie bije braw. Wszyscy milczą. Kojarzą drobną dziewczynkę z Ćwieku, pamiętają jak przesiedziała dwa dni obok kopalni czekając na powrót ojca, wiedzą, że jest tą dzieciną, która zawsze stara się rozśmieszyć innych. Teraz jej zabraknie, żadne z nich nie wierzy w jej powrót. 
   - Teraz pora na panów! - Trinket zadowolona podchodzi do drugiej kuli i wyciąga karteczkę. Podchodzi z powrotem do mównicy, rozprostowuje kawałek papieru i zaczyna czytać nazwisko. - Chester Higgins!
   Los chyba dzisiaj nie jest dla niej łaskawy. Wie o kogo chodzi. Rozmawiała z nim wiele razy. Wie, że mieszka w tej bogatszej części dystryktu, ale żaden członek jego rodziny się tym nie afiszuje. Pamięta, że jego rodzina pomagała jej rodzicom, a także jej, gdy ich straciła.
   Chester przechodzi obok swoich przyjaciół, którzy przelotnie ściskają jego ramiona lub klepią go po plecach. Jest wysoki, znacznie lepiej zbudowany niż większość chłopaków z dystryktu z czarnymi włosami opadającymi mu na czoło. Te dożynki miały być jego ostatnimi. Prawie udało mu się przeżyć bez uczestnictwa w walce o życie na arenie. Jego wyraz twarzy jest poważny, ale wtedy spogląda na swoją towarzyszkę niedoli i w brązowych oczach coś się zmienia. Pojawia się tam żal, wściekłość oraz troska. Zna ją. Cała jego rodzina uwielbią tą niewinną dziewczynkę.
   Burmistrz zajmuje miejsce Effie i zaczyna koszmarne przemówienie o Traktacie o Zdradzie. Potem daje znak, aby wylosowana dwójka uścisnęła sobie dłonie. Jednak nic takiego się nie dzieje, ponieważ w jeden sekundzie silne i ciepłe ramiona Chestera obejmują dużo mniejsza sylwetkę dziewczynki. Wszyscy wstrzymują zaskoczeni oddech. Kiedy Clarisse udaje się wyrwać z jakiegoś dziwnego transu, odwzajemnia gest. Po tłumie rozchodzi się fala westchnięć. To pierwszy raz, gdy na dożynkach dzieje się coś takiego.
   Nastolatkowie odsuwają się od siebie i odwracają ku publiczności, jednak przed tym dziewczynka dostrzega jak usta chłopaka układają w jedno, krótkie zdanie: "Będzie dobrze, obiecuję." Nadzieja, dał jej nadzieję na lepsze jutro. Tyle jej wystarczy.
   Clarisse patrzy w stronę państwa Stokes i od razu zauważa ich zapłakane twarze. Nagle dzieje się coś niesamowitego. Wszystko zaczyna się od grupy przyjaciół opiekunów dziewczynki, następnie powtarzają to kolejne osoby i niemalże wszyscy na placu dotykają ustami wskazującego, środkowego oraz serdecznego palca lewej dłoni i prostują rękę ku górze. To stary gest dystryktu, bardzo rzadko używany. Wyraża podziękowanie, a także podziw. Pożegnanie z kimś ważnym. Z kimś kto jest bliski sercu. 
   Clarisse wstrzymuje oddech. Po raz pierwszy widzi, aby był użyty w dniu dożynek, a nie na pogrzebie. W sumie jest mała różnica pomiędzy tymi dwoma uroczystościami. Tyle, że podczas pogrzebu osoba już nie żyje, a w dożynkach jest skazywana na okrutną śmierć. Nie ma się czemu dziwić, dlaczego gest jest użyty w tym roku. Rodzina Higgins od zawsze pomagała innym. Zapewne każdemu będzie brakowało Chestera. Clarisse także, bo przecież to ona wszystkich rozśmieszała. Lubi patrzeć na uśmiechnięte twarze innych ludzi.
   Rozbrzmiewa hymn Panem. Ledwo co muzyka przestaje być słyszalna, a nastolatkowie są uwięzieni w środku grupy Strażników Pokoju. Wchodzą przez główne wejście Pałacu Sprawiedliwości i zostają wepchnięci do dwóch osobnych pokoi. Pomieszczenia, do którego trafia Clarisse jest dość duże. Prawie całą podłogę pokrywa gruby dywan, a na nim ustawiono największa kanapę jaką w życiu widziała obitą ciemną skórą. Teraz jest czas pożegnań z trybutami.
   Drewniane drzwi się otwierają, a Clarisse od razu ląduje w ramionach Magde. Cass odchodzi do niej bliżej i przytula je obie. Przez dobre dwie minuty żadne z nich nic nie mówi, a cisze przerywa jedynie szloch kobiety. Każdy kto ją zna wie, że nie ma co jej uspokajać. Clarisse sama chciałaby uciec gdzieś daleko, zwinąć się w kłębek i płakać. Ale nie może tego zrobić.
   Dadzą sobie radę, myśli dziewczynka.
   Magde pomaga pani Everdeen w małej aptece, którą prowadzi dla ludności ze Złożyska. Cass jest już za stary, żeby pracować w kopalni, ale poradzi sobie w zbieraniu owców i ziół na obrzeżach dystryktu. Przecież był z podopieczną kilka razy, więc wie co zbierać, a czego nie. Kiedy dziewczynka kończy swój monolog na temat czarnego rynku i jak nie zostać nie zauważonym, kiedy kręci się blisko płotu, z Cassa w końcu wypływają wszystkie emocje. Staruszek aż trzęsie się przez płacz.
   - Poradzimy sobie, skarbie. - odzywa się Magde i obejmuje zmarszczonymi dłońmi oba policzki dziewczynki. - Dbaj o siebie. Jesteś zwinna, szybka i bystra. Możesz zostać najmłodszym zwycięzcą. Dasz radę.
   Nie, nie dam rady, przechodzi jej przez myśl, Chodzi o to, że nie dam sobie rady.
   Wie, że w głębi duszy państwo Stokes o tym wiedzą, ale nie chcą o tym mówić. Inni trybuci będą przerastać dwunastolatkę w każdy możliwy sposób. Zawodowcy są trenowani od najmłodszych lat, a potem sami zgłaszają się na ochotników, żeby zdobyć sławę. Nie muszą martwić się czy przeżyją kolejny dzień. Żyją w bogatych dystryktach. Wychudzone dzieciaki są dla nich łatwym celem. Przecież nie może im zagrażać nie dożywiona dziewczynka z najbiedniejszego dystryktu. 
   - Może mi się uda. Wtedy będziemy bogaci. - mówi choć nie jest to odzwierciedlenie jej myśli. Nie może ich jeszcze bardziej przygnębiać. Da z siebie wszystko, chociaż nie wie czy uda jej się przeżyć rzeź przy Rogu Obfitości.
   Chciałaby ich rozbawić, jak to zwykle robi, ale teraz nie potrafi. Nie lubi patrzeć na smutnych ludzi wokół siebie, zwłaszcza jeżeli są oni dla niej bardzo ważni. Tym bardziej, gdy ona jest powodem tego smutku.
   - Nie obchodzą nas pieniądze, skarbie. Chcemy, żebyś do nas wróciła. Obiecaj, że się postarasz.
   - Obiecuję.
   I to właśnie w tej chwili zostają siłą wypchnięci z pomieszczenia. Słychać jeszcze ich ostatnie słowa. Mówią, że ją kochają. Ona nie ma możliwości im odpowiedzieć, już jej nie usłyszą. Zatem szepcze je do zamkniętych drzwi. Stoi jak kołek przez dłuższa chwilę na samym środku pokoju, aż w końcu decyduje usiąść na kanapie. Jej stopy nie dotykają podłogi. Kiedy myśli, że będzie tak bezczynnie siedzieć do końca czasu, drzwi się otwierają. Do środka wchodzi małżeństwo Higgins oraz ich najstarsi synowie, Mark i Damian. Na twarzy Clarisse pojawia się mały uśmiech i czuje jak od razu po kolei obejmują ja swoimi ramionami. Dziwne ciepło rozchodzi się po jej klatce piersiowej. Czasami sprzedawała im owoce leśne, które tak lubią.
   - Zasługujesz na dużo więcej niż to, Iskro. - szepcze pani Higgins do jej ucha, jakby nie chciała, żeby ktokolwiek inny usłyszał te słowa.
   Dziewczynka uśmiecha się do niej, ale wychodzi to bardziej jak grymas.
   - Jesteś bardzo dzielna. Masz szansę, Cli. - Mark ściska dużo mniejsze dłonie dwunastolatki, próbując podnieść ją na duchu.
   - Zaufaj Chesterowi. Zrobi wszystko co może, żeby ci pomóc. - mówi jeszcze pan Higgins zanim cała ich rodzina zostaje wyprowadzona z pokoju pożegnań.
   Co to znaczy, że Chester zrobi wszystko, żeby mi pomóc?, zastanawia się.
   Nie ma ku temu żadnych powodów. Nigdy ich od niej nie dostał.
   Zrezygnowana siada z powrotem na kanapie i spędza tak resztę czasu przeznaczonego na pożegnania. 
   Nikt więcej się nie zjawia.
   Do jej głowy wkrada się Molly.
   Nie byłam dla niej wystarczająco ważna? A może myśli, że nie dałaby rady się ze mną pożegnać, zadaje sobie mnóstwo pytań, na które nie zna odpowiedzi i zapewne nigdy ich już nie pozna.


Przepraszam za tą tygodniową przerwę, ale miałam małe problemy z bloggerem. Ale już jestem! Jutro postaram się także dodać następny rozdział. Teraz mam więcej wolnego czasu, bo przecież w końcu nadeszły wakacje!
Jeżeli czytasz tego bloga to błagam, skomentuj! Może być to nawet najkrótsze zdanie w historii! Chodzi mi o poznanie twojej opinii na temat tego jak piszę, wyglądu bloga, postaci i fabuły. Dla mnie to bardzo ważne, więc błagam.

niedziela, 14 czerwca 2015

- 1 -

     Clarisse przygląda się krajobrazowi, który rozciąga się tuż przed nią. Siedzi dobrą godzinę w tym samym miejscu przy dużym zbiorniku wodnym. Już kilka razy próbowała się podnieść i ruszyć do domu, ale najzwyczajniej nie może. Teren blisko jeziora jest zbyt piękny, żeby mogła odejść tak po prostu. Po raz pierwszy jest tak daleko od płotu odgradzający dystrykt. Przez znaczną większość czasu nie jest pod napięciem, dlatego wymyka się do lasu przez niewielką szparę pomiędzy drutami a ziemią.
  Słyszy za sobą jakiś szelest. Natychmiast wstaje i wskakuje w gąszcz pobliskich krzewów. Co za szczęście, że jest drobnej budowy. Nie musi się niepotrzebnie martwić, czy oby na pewno jest dobrze ukryta, ponieważ liście roślin skutecznie ją zasłaniają.
   Odczekuje kilka minut, jednak nic się nie dzieje. Żadne zwierzę, a tym bardziej człowiek, nie wyłania się z lasu tak jak przypuszczała. Powoli i niemal bezszelestnie zaczyna stawiać kroki ściskając w dłoni rękojeść noża. Pan Everdeen podarował go jej ojcu dwa lata przed wybuchem kopalni węgla, w której oboje zginęli. Wie, że byli przyjaciółmi i to właśnie oni nauczyli ją posługiwać się nożami oraz strzelać z łuku wraz z Katniss, najstarszą córką państwa Everdeen. Dziewczynki, choć w podobnym wieku, nigdy nie były ze sobą blisko.
     Kiedy przechodzi kilkanaście metrów dalej i zbiera wybrane gatunki roślin słyszy głosy dwojga ludzi. Zręcznie pakuje zioła do niewielkiej torby, gdzie znajdują się już jadalne owoce. Bezszelestnie stawia kroki przez kolejne kilka metrów, aż w końcu napotyka dwoje nastolatków. Oboje kojarzy ze szkoły. Dziewczynkę rozpoznaje od razu, jest nią Katniss Everdeen, której włosy zwyczajowo są zaplątane w warkocz, ale przy rozpoznaniu jej towarzysza ma mały problem. Dopiero po dłuższej obserwacji wie, że jest to Gale Hawthorne. Chłopak, który zawrócił w głowie już nie jednej dziewczynie z dystryktu.
   Jest tak bardzo skupiona na obserwacji kolekcji ich zdobyczy, że nie zauważa jak Katniss  celuje grot szczały wprost w nią. Spanikowana szuka wzrokiem szybkiej drogi ucieczki, decyduje się na bieg. W ekspresowym tempie wrzuca nóż do torby i puszcza się sprintem przez las. Słyszy ich ciężkie oddechy oraz łamane gałązki pod ciężarem stawianych przez nich kroków. Wie, że jest dobra w biegach i to jest właśnie jej atut. Nie słyszy już tak głośnych odgłosów, dlatego decyduje się na znalezienie jakiejś kryjówki. Wzrokiem przeszukuje pośpiesznie najbliższe otoczenie i z ulgą dostrzega dość duże drzewo parę metrów przed nią. Gdy do niego podbiega od razu zaczepia palce na wystających kikutach, zabiera się za wchodzenie na nie. Wspina się coraz wyżej, kiedy z daleka dobiega ją rozmowa nastolatków, ale patrzy w dół dopiero, gdy siada na wystarczająco zasłoniętej liśćmi gałęzi.
     Widzi jak oboje zatrzymują się niedaleko miejsca jej kryjówki i pośpiesznie rozglądają wokół siebie szukając jakichkolwiek oznak biegu intruza. Najwidoczniej niczego nie zauważają, bo odchodzą w swoją stronę.
     Dziewczynka próbuje unormować swój oddech. Chwile zastanawia się, dlaczego w sumie przed nimi uciekała, ale zaraz potem uświadamia sobie, że Katniss celowała w jej stronę. Z tego co wie to jest dobra ze strzelania z łuku, a ona nie chce być jak te wiewiórki, które zabija nie uszkadzając mięsa.
      Nagle coś sobie uświadamia. Czuje się znacznie gorzej niż wcześniej.
     To już dzisiaj. To dzisiaj po raz pierwszy kartka z jej nazwiskiem trafi do puli z wieloma innymi. Dożynki. Przeklęty dzień, w którym wylosowana zostaje dwójka dzieci z każdego dystryktu w Panem, dziewczyna i chłopak. Nastolatkowie w wieku od dwunastu do osiemnastu lat trzęsą się w tym dniu jak galarety i błagają w myślach, żeby nie padło na nich. Nie wie jak dokładnie wygląda to w innych dystryktach, ponieważ komunikacja pomiędzy nimi jest surowo zakazana. W sumie tak samo jak wychodzenia za płot, który otacza cały region dystryktu. Jednak na niektóre zasady Strażnicy Pokoju w Dwunastce przymykają oko. Głównie ze względu ta to, że ma ją z tego zyski.
     Przeraża ją fakt, że może zostać wylosowana. Zawsze istnieje opcja bycia wybawionym przez ochotnika, ale nie pamięta, żeby ktokolwiek został uratowany w ten sposób z jej dystryktu. Teraz zaczyna się zastanawiać co zrobi, kiedy zostanie wylosowana. Jest zaznajomiona z nożami, ale nie wie czy da sobie rade z nimi na arenie. Nie potrafi zabijać nawet zwierząt w lesie, nie da razy zabić drugiego człowieka.
    Kilkanaście minut potem, gdy ma pewność, że ani Katniss ani Gale nie jest dość blisko, postanawia w końcu zejść z drzewa. Rusza w stronę płotu, zbierając jeszcze kilka garści owoców oraz ziół. Wychodząc z lasu staje się czulsza. Nie może pozwolić sobie, aby ktokolwiek zauważył jak wychodzi z „zakazanej strefy”.
     Rusza w kierunku Ćwieku, czarnego rynku umieszczonego w starym magazynie na węgiel. W dniu dożynek handel w sumie zamiera, ale czarny rynek tętni życiem. Wymienia trzy średnie worki owoców na dwa bochenki dobrego chleba. Albert, podstarzały Strażnik Pokoju, podchodzi do niej i z uśmiechem na twarzy płaci jej szczodrze za połowę zerwanych owoców. Nie wie, co go dzisiaj napadło, ale może postanowił zlitować się nad nią przed pierwszymi dożynkami. W sumie to nie ma co narzekać, bo pieniądze z pewnością się przydadzą. Prawdopodobnie Clarisse jest najmłodszą osobą, która podejmuje się jakąkolwiek działalności na Ćwieku. Pamięta, że kiedy tata przyprowadził ją tutaj po raz pierwszy to była bardziej niż przerażona. Z czasem zaczęła przychodzić z nim coraz częściej, a kilka razy nawet pozwolił córce się targować. Do dzisiaj dziewczynka nie wie z czego wszyscy zebrani wokół śmiali się bardziej, z ośmioletniej dziewczynki podejmującej pierwsze próby handlu, czy z Alberta, który w sumie pozwolił się wykiwać.
     Kiedy nie ma już czego szukać na czarnym rynku, postanawia udać się do domu. Znajduje się on niemal na obrzeżasz Złożyska, części dystryktu zarezerwowanej dla biedniejszych. Co prawda najbliżsi dziewczynki już nie żyją, ale przyjaciele jej rodziców postanowili się nad nią zlitować. Co kilka miesięcy przenosiła się z jednego domu do drugiego. W końcu państwo Stokes postanowili przygarnąć ją na stałe. W podzięce za opiekę przynosi trochę pieniędzy, zioła, owoce lub inne zdobycze z handlu na Ćwieku.
     Gdy wchodzi do domu widzi, że Magde i Cass są już gotowi do wyjścia. Jest to stare małżeństwo, które straciło swoje dwoje dzieci przez Głodowe Igrzyska. Clarisse nie chce nawet myśleć, że może zostać wylosowana, kiedy jest pod ich opieką. Wie, że złamałoby to ich kruche serca.
     Magde włożyła granatową sukienkę. Cass ma na sobie szare spodnie w eleganckim kroju oraz bladoniebieską koszule. Oboje mają na sobie ubrania, które zakładają ten jeden raz w roku. Chociaż rzeczy są już stare to i tak w naprawdę dobrym stanie.
     Dziewczynka uśmiecha się do nich podając im torbę, a następnie udaje się w głąb domu. Tam czeka już na nią wanna z letnią wodą, którą przygotowała wcześniej kobieta. Zmywa z siebie brud i pot, chociaż nie sądzi, że cały zejdzie. Zdziwiona zauważa, że Magde przygotowała już dla niej ubranie, którego nigdy wcześniej nie widziała na oczy.
     - Należała do mojej córki – zza jej pleców dobiega głos staruszki, gdy Clarisse delikatnie dotyka materiału sukienki w czerwoną kratę, a tuż obok leżą czarne buty do kompletu.
     - Na pewno mogę ją założyć? – pyta, na co otrzymuje jedynie skinienie głowy oraz mały uśmiech.
     Patrzy na pomarszczone dłonie kobiety w pękniętym lustrze, gdy ona zaplata jej długie blond włosy w skomplikowanego koka. Uwielbia, kiedy pani Stokes ją czesze, ponieważ za każdym na głowie dwunastolatki pojawia się nowa fryzura. Ona sama nawet nie potrafi zapleść sobie warkocza, dlatego często, żeby nie męczyć staruszki, związuje swoje włosy w zwykły koński ogon.
     - Pięknie wyglądasz – odzywa się Cass z progu drzwi.
     - Raz w roku wypada – uśmiecha się do nich próbując zamaskować swój strach, jednak nie sądzi, żeby uwierzyli w jej udawane opanowanie. Małżeństwo wie, że ich podopieczna się denerwuje, ale nic nie mogą zrobić.
     Przed pierwszą ruszają na plac. Clarisse kurczowo zaciska palce na dłoniach państwa Stokes do póki sobie nie uświadamia, że w ten sposób może im zrobić jakąś krzywdę. Co prawda, nie należy do tych najsilniejszych, ale prawdopodobnie jest silniejsza niż tych dwoje, szlachetnych ludzi. To od nich od zawsze dostawała najwięcej troski, nawet kiedy jej rodzice żyli.
     Idą w milczeniu, tak jak wszyscy. Dożynki w Dwunastym Dystrykcie to naprawdę paskudny dzień. Dzisiaj wieczorem prawie wszyscy będą świętować. No właśnie, prawie. Rodziny, które pożegnają swoje dzieci zamkną się w swoich domach. Będą opłakiwać dwójkę dzieciaków, którzy zostali skazani praktycznie na pewną śmierć. Dziewczynka podejrzewa, że jest to w pewien objaw cichego buntu przeciw prawu, ale nigdy nie powiedziała o tym głośno.
   Młodzież od od dwunastego do osiemnastego roku życia zostaje pokierowana do sektorów zaznaczonymi białymi liniami, tuż po podpisaniu listy obecności. Ci starsi stają na przodzie, a ci młodsi bardziej w tyle. Za żółta linią wokół sektorów ustawiają się rodziny, błagające w duchu, aby ich najbliżsi nie zostali wylosowani. Ci, których bliżsi nie są zagrożeni lub po prostu przestali przejmować się całym wydarzeniem, mieszają się z tłumem i rozpoczynają zakłady o wszystko co związane z wylosowanymi dzieciakami: od wieku przez miejsce zamieszkania do ich reakcji. Dosłownie o wszystko.
     Clarisse stoi pomiędzy innymi dwunastolatkami ze Złożyska. Zna bardzo wielu z nich, ale dzisiaj nikt nie ma ochoty rozmawiać o niczym. Wszyscy milczą patrząc na prowizoryczną scenę, która mieści się przed dwuskrzydłowymi drzwiami Pałacu Sprawiedliwości. Na betonie postawiono kilka krzeseł, mównicę oraz dwie, szklane kule. Jedna mieści w sobie nazwiska dziewcząt, a druga chłopców. Tuż obok budynku ustawiono dwa, wielkie ekrany.
     Czuje jak ktoś łapię ją za nadgarstek, dlatego obraca głowę w lewą stronę, żeby sprawdzić kto. Jej oczom ukazuje się Molly Young,  jej rówieśniczka oraz jedyną z nielicznych osób, które mogłyby się podłapać pod zakładkę przyjaciół. Widzi, że jest jeszcze bardziej przerażona niż ona. Nic nie mówią, patrzą sobie jedynie w oczy.
     Na pierwszym fotelu siada podstarzały burmistrz Undersee. Na drugim pojawia się Effie Trinket, opiekunka trybutów z Dwunastki. Tym razem ma bladożółte włosy oraz pomarańczową sukienkę ze sztucznych motyli.
     Czyli już wiemy co jest modne w tym roku w Kapitolu, myśli Clarisse. 
   Natomiast trzeci fotel zajęty jest przez Haymitch’a Abernathy, jedynego żyjącego zwycięzcę. Zapewne i w tym roku jest pijany, lub nie myśli trzeźwo. Na reszcie zasiadają ważni ludzie z dystryktu.
     Gdy zegar ratusza wybija drugą, burmistrz podchodzi do mównicy i zaczyna czytać przemówienie z kartek. Następnie jak co roku zostaje wyświetlony film o wojnie i Mrocznych Dniach. Clarisse nie skupia się jednak na nim, bo jest zbyt spanikowana. Nigdy nie chciała, żeby ktokolwiek z jej znajomych został wylosowany, ale także tego nie chce dla siebie.
    Effie zaczyna mówić, a dziewczynka mocniej zaciska swoje palce na dłoni Molly. Pozostało im tylko ciche błagania o łaskę. Nie mogą nic zrobić jeżeli zostanie wyczytane nazwisko jednej z ich. W dystrykcie węglowym ochotnicy to niezwykła rzadkość, gatunek wymarły.
    Czuje jakby jej serce miało za mało miejsca w klatce piersiowej, a ręce zaczynają się bardziej pocić, gdy kobieta ściąga z dłoni żółtawą rękawiczkę.  Z uśmiechem oznajmia swoje typowe: „Damy mają pierwszeństwo!” i podchodzi do kuli, gdzie znajdują się nazwiska dziewcząt. Jeżeli serce dziewczynki może bić jeszcze mocniej, to właśnie w tej chwili tak jest. Z boku słyszy szept Molly, która powtarza, że na pewno to nie będą one. Clarisse też chciałaby w to wierzyć, ale nie potrafi.  Trinket sięga dłonią do kuli i zanurza ją, głęboko. Wyławia dwie karteczki sklejone ze sobą, odczepia jedną z nich.
      Brawo Effie, właśnie uratowałaś jedno życiemyśli sobie.
  Publiczność zgodnie wstrzymuje oddech, więc słychać jedynie stukot obcasów kobiety przechodzącej z powrotem do mównicy.
     Zaczyna kręcić jej się w głowie.
     Robi jej się słabo i za gorąco.
     Jest jej nie dobrze.
     Jej ciało drży.
    Z desperacją powtarza sobie, że to na pewno nie będzie ona. Na pewno nie ona. To jej pierwsze dożynki. To nie będzie ona, nie ona.
  Effie Trinket wygładza małą karteczkę i głośno odczytuje nazwisko dziewczyny. Słychać westchnięcia ulgi i Clarisse chce zrobić to samo, ale nie może
      Nazwisko wylosowanej dziewczyny brzmi: Clarisse Rove.
     Z góry zapowiadam, że rozdziały będą dość długie. Od razu mówię także, że nie wszystko będzie wyjaśnione od razu, nawet jeśli wzmianka o tym pojawiła się już kilka razy.
    Proszę, komentujcie. To dla mnie naprawdę dużo znaczy. Dla was będzie to chwila, a dla mnie informacja jak waszym zdaniem przedstawia się teść oraz wygląd bloga.



Obserwatorzy